W klimatycznym mieszkaniu na ostatnim piętrze przedwojennej warszawskiej kamienicy na Wilczej, otoczona kwiatami, imponującą kolekcją bibelotów, książek, obrazków i obrazów zaprzyjaźnionych malarzy i grafików, z ogrodem na dachu, mieszka pani Małgorzata Strzałkowska – pisarka, poetka, autorka blisko dwustu książek dla dzieci. Wielka miłośniczka zwierząt, od urodzenia nimi otoczona, potrafi godzinami opowiadać anegdoty o swoich pupilach, ale nie tylko!
Mieliśmy przyjemność gościć u Pani Małgorzaty.
Psotnik: Jakim dzieckiem była Małgosia Strzałkowska?
Małgorzata Strzałkowska: Byłam osobą dość refleksyjną, poważną. Z jednej strony chichot, a z drugiej mnóstwo refleksji, takich zupełnie niedziecięcych.
Bawiło mnie słowo. W moim domu to było rodzinne. Pomimo tego, że dom był „medyczny”, wokół sami lekarze, to język polski był bardzo pielęgnowany.
Mając ciągły kontakt z lekarzami, wymyślaliśmy z moim bratem nazwy rozmaitych chorób, takich jak na przykład „antygioza”, która pojawiła się później w „Leśnych Głupkach”.
Żarty językowe bawiły wszystkich domowników.
Mój dziadek znał rozmaite gwarowe powiedzonka, głównie od swoich pacjentów. Dziadek leczył dwóch panów z orkiestry Sielskiego. Pamiętam, że babcia się złościła, gdy czasami przychodzili i dawali w naszym domu koncerty. Oni też „sprzedawali” dziadkowi rozmaite powiedzonka i dziadek nam je później cytował.
Pamięta Pani któryś z takich żartów?
Mnóstwo! Mój dziadek poszedł kiedyś do sklepu kupić garnitur. Ekspedient zapytał: “Czy pan zamierza?”, na co mój dziadek odparł: “Zamierzam zamierzyć”.
Ważne jest to, że wszystkich nas zabawy słowem bawiły.
Poza tym ja byłam wychowana na „Kabarecie Starszych Panów”. Na “Kabaret” rodzice często chodzili do znajomych albo znajomi przychodzili do nas. Oglądaliśmy go wszyscy razem. Nawet gosposia dziadków!
Czy oprócz “Kabaretu Starszych Panów” jakieś utwory miały szczególne znaczenie dla Pani w dzieciństwie?
Tak, jestem też wychowana na Gałczyńskim. Babcia dość wcześnie nauczyła mnie czytać i pisać, więc jako dziecko często podczytywałam to, co leżało u rodziców na stoliku. Kiedyś wpadłam na „Zieloną Gęś” i po prostu przepadłam zupełnie. Rewelacja! Ten typ humoru odpowiada mi najbardziej.
Kiedy powstały Pani pierwsze utwory?
Jako kilkuletnie dziecko, biegając dookoła tego stołu, przy którym teraz siedzimy, powtarzałam kilkaset razy jedno mądre zdanie “A ja myślę, że pomyślę, oni myślą, że pomyślę…”.
A kiedy już byłam w szkole podstawowej, zaczęłam pisać wiersze. O przyrodzie, o miłości… Czasami inspirowałam się filmami lub książką. To już było tak na poważnie. Poruszałam różne problemy egzystencjalne…
Czyli od dziecka chciała Pani pisać?
Nie, wtedy w ogóle nie przypuszczałam, że będę się tym zajmować! Po prostu nigdy! Miałam zupełnie inne marzenia…
Jakie?
Chciałam być baletnicą. Chodziłam na zajęcia związane z baletem, a gdy moi rodzice wracali ze spektaklu w Teatrze Wielkim z baletowym programem, ćwiczyłam przed lustrem każdą pozę. Dobrze tańczę do dziś. Ale tylko solo! Nie znoszę tańczyć w parze. Tańczę to, co mi gra w duszy i zupełnie nie potrafię się podporządkować. Zresztą w ogóle mam z tym kłopoty. Zawsze muszę iść pod prąd.
Wracając do marzeń… Później chciałam być ogrodniczką, bo wiedziałam, że baletnice wcześnie idą na emeryturę. Miłość do kwiatów została mi do dzisiaj, mam tu w mieszkaniu ogród na dachu.
Marzyłam też kiedyś, żeby mieć swój kabaret. Właściwie do tej pory bym chciała, tylko że jest to nierealne. Kompletnie brak mi umiejętności zarządzania firmą.
O zajmowaniu się pisaniem ani w dzieciństwie, ani w młodości nie myślałam.
Ale jednak Pani pisze… jak do tego doszło?
Zaczęłam pisać, gdy przyszedł na świat mój syn Michał. Dla niego zaczęłam. Napisałam między innymi taki poemacik o rdzy samochodowej, która zżerała karoserie i silniki samochodowe. Ktoś mi kiedyś powiedział, żebym te teksty komuś pokazała. Poszłam więc… oczywiście tam, gdzie było najbliżej. Na rogu ulic Wilczej i Poznańskiej mieściła się Krajowa Agencja Wydawnicza. Trafiłam tam na panią Irenę Landau, która zerknęła na moje teksty i powiedziała tak: “Ja tego zazwyczaj nie robię, ale tym razem zrobię”. Wzięła za słuchawkę telefonu, zadzwoniła do redakcji „Świerszczyka” i powiedziała przy mnie (było mi tak miło!), że warto spojrzeć na moje teksty… No i tak się pomału zaczęło, równo trzydzieści lat temu, w sierpniu 1987 roku.
A książki? Jak doszło do powstania pierwszej?
Napisanie pierwszej książki zaproponowała mi Elżbieta Wasiuczyńska. I tak powstały “Wierszyki łamiące języki”, które Ela zilustrowała. Pamiętam, jak mnie zaskoczyła jej propozycja. Ja… mam… książkę… napisać. To jest dziwne, że to wszystko na mojej drodze stawało się jakoś samo.
Jest Pani z tego zadowolona? Lubi Pani swoją pracę?
Jestem zachwycona, że to robię. To jest szalenie miłe. Pomijając fakt, że czasami się trzeba namęczyć, to jest bardzo piękna praca, dająca dużą satysfakcję.
Na co Pani wydała swoje pierwsze honorarium?
Za pierwsze honorarium, w latach sześćdziesiątych, kupiłam sobie lalkę Barbie. Nie mam już jej, bo mój syn, gdy miał 7 lat, niestety podarował ją koleżance.
W latach sześćdziesiątych? Ale przecież debiutowała Pani w „Świerszczyku” w roku ’87.
Miałam wtedy jakieś dziesięć lat. Moja pierwsza praca to była praca modelki. Pamiętam te godziny stania. Ubranie szyto na modelkę, która na pokazie miała zaprezentować konkretny projekt. Stało się i stało i można było co najwyżej napić się wody z saturatora. Bez soku. Pamiętam, że raz zemdlałam. To była naprawdę ciężka praca.
No to Barbie całkowicie zasłużona!
Tak, Barbie zasłużona… Tam też przeżyłam niezwykłą historię. Pewnego razu przyjechały na pokaz francuskich ubiorów z wełny dorosłe modelki z Paryża. Ja wystąpiłam jako modelka dziecięca, bo francuskie dzieci nie przyjechały. Kiedy pokaz się już skończył, stałam w garderobie i obserwowałam jedną kobietę. Ona była tak piękna, tak bardzo mi się podobała! I wtedy…. najpierw odkleiła rzęsy, później zmyła makijaż. To jeszcze było normalne, ale gdy zdjęła perukę, przeżyłam szok. Nie chodzi o to, że zrobiła się nagle zwykła i pospolita. Dotarło do mnie nagle, jak łatwo jest oszukać ludzi i zostać oszukanym. Zrozumiałam, że bardzo łatwo jest omamić człowieka, nie tylko wyglądem, że świat zewnętrzny jest światem złudnym. To było bardzo ważne doświadczenie dla dziecka. Mnie to po prostu poraziło, to była myśl – błysk, jak oświecenie. Może dlatego mam dystans do wielu rzeczy… Choć do niektórych dystansu nie mam.
Do jakich nie ma Pani dystansu?
Dane słowo, obietnica, stosunek do kobiet, uczciwość, terminowość, punktualność… takie tam… dyrdymały…
Lubi Pani podróżować?
Najbardziej lubię podróże w fotelu w głąb siebie. Pisząc, szuka się czegoś u siebie. A wychodzić i gdzieś jechać? Nie lubię tego.
Co Pani znajduje wewnątrz siebie? Jakie są Pani teksty?
Głównie lubię pisać wesołe utwory, choć nie zawsze. Jak chociażby powiastki o Zielonym i Nikcie. Natomiast nie znoszę pisać rzeczy smutnych. Pisząc takie rzeczy, trzeba sięgać bardzo głęboko w głąb siebie. Naprawdę trzeba mieć wokół dużo spokoju, by się tak głęboko w siebie zapatrzeć. A później z tego zapatrzenia trzeba wyjść. Robi się to bardzo, bardzo powoli. Na to też potrzeba spokoju i czasu.
Gdzie Pani pisze?
Po pierwsze tu, w Warszawie, w moim mieszkaniu. W wannie wymyślam mnóstwo rzeczy. Kiedy siedzę i męczy mnie jakiś temat, a nie mogę nic wymyślić, to rodzina mówi “Idź do wanny”.
Czasami nawet nie zdążę wejść do wanny i już wpadam na pomysł.
Przy remoncie łazienki ktoś mi doradzał, żebym wstawiła prysznic zamiast wanny. Ale przecież nie mogłam pozbyć się warsztatu pracy!
Drugim miejscem, gdzie piszę, jest mój ukochany Kazimierz nad Wisłą, ale nie może to być Kazimierz zatłoczony, gwarny. Kazimierz niesamowicie na mnie działa. Zdarzało mi się, że gdy tam przyjechałam, usiadłam i łzy zaczęły mi same płynąć… To jest miejsce, w którym się pozbywam całego napięcia, stresu.
Kiedy najlepiej się Pani pracuje? Rano?
Znam osoby, które wstają do pracy bladym świtem… O tej porze to ja się mogę kłaść. Jestem klasycznym nocnym markiem! Rano mój rozruch trwa bardzo długo. Czasem muszę coś rano zrobić, ale jestem wtedy głęboko nieszczęśliwa. I nauczyłam się już, żeby nigdy nie dawać obietnic do godziny 12.00. Bo wtedy dla świętego spokoju jestem w stanie zgodzić się na wszystko. A potem czasem żałuję.
Najlepiej, gdy zaczynam pracę po południu, a kończę w nocy. Cisza i święty spokój!
Którą swoją książkę lubi Pani najbardziej?
Właściwie wszystkie moje książki bardzo lubię…
Uwielbiam i jestem niezwykle związana z “Wierszykami łamiącymi języki”, nadal mnie bawią.
Kocham “Leśne Głupki”, sama jestem trochę takim Leśnym Głupkiem, bardzo lubię “Zielonego i Nikta”, ale też bardzo lubię książkę o hymnie. I mam za nią do siebie szacunek.
Bardzo lubię też serię “Rady nie od parady” oraz „Części mowy” i „Części zdania”. Bardzo ciężko pracowałam nad tymi książkami. W trakcie pisania książki „Części zdania”, rodzina zaczęła na mnie mówić “Przydawka”. Dlatego we wstępie to tej książki napisałam: “Czytelniku!(…) Gdy nad książką już nie zechcesz dłużej ślęczeć, pomyśl o mnie – też musiałam się namęczyć”.
Co lubi Pani robić?
Uwielbiam chodzić na kilometrowe spacery brzegiem morza. Ale musi być pusto… Na szczęście są jeszcze takie miejsca nad Bałtykiem.
A najbardziej… to lubię siedzieć w fotelu i nic nie robić. Dobrze mieć w życiu czas na refleksję!
Czego Pani nie lubi lub czego się boi?
Boję się oszklonych wind! Nigdy do takich nie wsiadam!
Nad czym Pani teraz pracuje?
Uwielbiam szperać w starych gazetach i wyszukiwać ciekawostki historyczne. Chwilowo przerwałam pracę nad książką o dawnej Warszawie na podstawie przedwojennego pisma “Wędrowiec”.
W tej chwili skupiam się nad współpracą z wydawnictwem Hachette i serią „Złota Kolekcja Bajek” Disney’a, która się rozrasta.
Kolekcjonuje Pani figurki kotów… Ile ich Pani ma?
Teraz jest ich około sześciuset. Kupuję je i dostaję. Ostatnio już przystopowałam, bo nie mam gdzie ich stawiać!
Pierwszy był biały kot, którego kupiłam, gdy odszedł kot mojej mamy, Orfeusz… Ta figurka przypomina go tuszą i miną.
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Z Panią Małgorzatą Strzałkowską rozmawiał Psotnik.
Pani Małgorzata Strzałkowska jest autorką kilkuset książek dla dzieci, a prezentowane dotąd w Strefie Psotnika to:
„Wielka podróż z abecadłem” tekst: Małgorzata Strzałkowska, ilustracje: Piotr Rychel, Wydawnictwo Bajka, 2016
“Mydło” tekst: Małgorzata Strzałkowska, ilustracje: Adam Pękalski, Wydawnictwo Bajka, 2017
“Mazurek Dąbrowskiego. Nasz hymn narodowy” tekst: Małgorzata Strzałkowska, ilustracje: Adam Pękalski, Wydawnictwo Bajka, 2014
“Mały Duszek” tekst: Małgorzata Strzałkowska, ilustracje: Beata Zdęba, Wydawnictwo Bajka 2009
W sierpniu 2017 pani Małgorzata Strzałkowska obchodziła jubileusz swojego debiutu! Dokładnie trzydzieści lat temu ukazał się pierwszy tekst jej autorstwa na łamach pisma “Świerszczyk” i pisaliśmy o tym tu!
Przeczytaj lub zobacz fotorelację z benefisu Małgorzaty Strzałkowskiej z okazji 30-lecia pracy twórczej!
Szczodra rymem, szczodra szczęściem i humorem, miłościwie nam panująca Małgorzata Strzałkowska, niechaj żyje sto lat!!!
I tworzy, pisze, snuje opowieści, abyśmy nadal gimnastykowali języki, głowy i serca. 🙂
Pani Małgosiu jest Pani wspaniała! A Pani historia życia jest równie piękna jak Pani utwory. 🙂
Pozdrawiamy serdecznie i życzymy dużo zdrowia, wiele radości i niezliczonych chwil na podróże w fotelu – tak jak Pani lubi.
Pani Małgosiu…pozwalam sobie tak zdrobniale, bo jest Pani dla naszych dzieci taką “ciocią Małgosią” 🙂 Jak najwięcej podróży wgłąb swojej duszy i czasu, bo polegiwać sobie w wannie…bo z tego rodzą się same dobre rzeczy 🙂 Dużo zdrowia, uśmiechu i aby jak najdłużej się pani chciało sprawiać nam tyle radości. Sto lat!
Pani Małgorzato: spokoju – do rozmyślania, zagłebiania się w siebie i pisania kolejnych książek dla dzieci; wielu nietuzinkowych pomysłów i zabawnych rymów, by powstawały kolejne teksty ku uciesze autorki i jej czytelników; a do tego miłych chwil ogrodowych, spacerów plażowych oraz nieustającej weny z wanną czy bez 😉
Jaki wspaniały wywiad i zdjęcia z uśmiechniętą Autorką!
Z całego serca życzę kolejnych, 30, 60 i 100 lat owocnej i satysfakcjonującej pracy. Kolejnych pokoleń wychowujących się na Pani wierszach, niezliczonych dni w cichym Kazimierzu, szerokich i pustych plaż, wygodnego fotela i czasu na refleksję. I żeby kwiaty w ogrodzie pięknie rosły!
Pani Małgorzato,
chciałabym życzyć, żeby Pani pisała, pisała, pisała, ale czy to nie będą życzenia dla nas, czytelników? 😉
Niech zatem pisze się Pani lekko, bez męczarni. W wannie, ogrodzie na dachu, na pustej plaży i na kolanie przy popołudniowym słońcu. Niech Pani podróżuje z abecadłem z lekkością kociego chodu, a potem odpoczywa bez końca w ukochanym fotelu. Niech Pani przybywa małych fanów czytelniczych z prędkością światła. Życzę wyczerpanych w mig nakładów i ciągłych dodruków.
A tak zwyczajnie, po ludzku:
Zdrowia, szczęścia i radości, bo z tym zawsze żyć jest prościej.
Łez od śmiechu tylko życzę!
Mama małych Czytelniczek 🙂
Królewskich kąpieli 🙂 Wielkich podróży nie tylko z abecdłem 🙂 Figli i radosnej zabawy z niejdenym dobrym duszkiem 🙂
Sto lat, sto lat niech pisze nam!
Pani Małgorzato,życzę przede wszystkim Zdrowia,bo jest ono dla każdego z nas bardzo ważne.Wielu podróżnych inspiracji tych w głąb siebie również,wydawania i pisania wspaniałych książek,które wciąż nas pozytywnie zaskakują i fascynują.Zdobywania coraz większego grona ,wiernych Czytelników ,dla których jest Pani Wyjątkowa i Bardzo Ważna ???
???
Niech miłość do roślin rozkwita w Pani niegasnącą wrażliwością, a odbija się w wierszach właściwą Małgorzacie Strzałkowskiej lekkością uśmiechniętych, rozbrykanych słów! Wygoda fotela i klimatyczne kąpiele w wannie niech stróżują spokojowi ducha, spraszają figlarne słowa, refleksyjne metafory, pomagają myślom słuchać i chichotać;) Ufnych wydawców, wrażliwych ilustratorów, otwartych, spontanicznych czytelników:)))
Spieszę i ja z życzeniami
– chcąc podziękować za skarbiec z wierszami.
Pieczołowicie więc myśli składam i szukam *rady*
– najlepiej takiej *nie od parady*.
Nie ma jej *Na podwórku*, *W pokoju*, *Na łące*
Nie poszła na pewno na *Flaczki do Kaczki Dziwaczki*
Nie wyniosły jej też *Stworki* do swojej *norki*…
Wtem słyszę z boku, jak *Leśne głupki* wyprawiają te swoje “Hocki-klocki” i śpiewają …
*Rym cym cym, rym cym cym, gdzieś jej z głowy uciekł rym*
I mają rację – *upiorna zabawa w rymy* nie dla mnie,
więc pozostanę przy prostych w formie i szczerych w treści słowach:
*****
życzę miejsca, które będzie dla Pani *Rajem na Ziemi*,
by smak *słodkiego życie* odnajdywała Pani w każdym okruchu codzienności,
a każda nowa przygoda z książką była kolejną *wyprawą po skarb*.
*****
Niewątpliwie bowiem takimi skarbami nas Pani szczodrze obdziela
– co sprawia, że wspólna lektura Pani książek to wyjątkowa zabawa
(istna *beczka śmiechu*), ale i gimnastyka (nie tylko dla głowy, ale i języka);
to przede wszystkim wyjątkowe świętowanie – za które jesteśmy wdzięczni niesłychanie 🙂
Czegóż, ach czegóż tu życzyć tak zacnej postaci?
(Mania teraz stoi, nie poprawia gaci!)
Zacny to jubileusz, niesłychana sprawa –
O tym to może trąbić nie tylko Warszawa,
Ale i Koluszki. Mława. Katowice.
(Noż, Joasiu proszę, zostaw tę spódnicę!)
Autorka pisze poema dla dzieci,
Dziecięce twarzyczki…
(Gdzież ten Jasio leci!)
Nasze winszowanie dla Pani, Szanowna,
Za twe śmichy- chichy i łamańce co dnia,
(Dzieci teraz, proszę, wasze przemówienie)
“Składamy ci kwiatki za uwierszowienie.
Dzięki za twe słowa no i wyobraźnię –
(Dzięki twej poezji mówimy wyraźniej).
Pisz nam, pani droga,
Jeszcze długie lata!
My, dzieci prosimy”…
(O, tam jest mój tata!).
Tu kończy się zapis, bowiem
akademia zbyt długo trwająca
Nuży i dobija niczym wnyk – zająca.
Psotniku, wspaniały wywiad! Pani Małgorzacie życzę (dość samolubnie) natchnienia przez kolejne 30 lat i kolejnych dwustu wspaniałych książek 🙂