Psotnik: W tym tygodniu odbyła się premiera Twojej najnowszej książki dla dzieci „Klątwa dziewiątych urodzin”, która jest kontynuacją przygód Mai z „Czarownicy piętro niżej” i „Tuczarni motyli”.
Jak zaczęła się ta historia?
Marcin Szczygielski: To była książka, którą naprawdę chciałem zadebiutować. Zacząłem pisać ją po kryjomu w 2000 roku.
Psotnik: Dlaczego nią nie zadebiutowałeś?
Marcin Szczygielski: Gdy zacząłem ją pisać doszedłem do wniosku, że to jest wyjątkowo nieodpowiedzialne z mojej strony. Uświadomiłem sobie, że pisząc złą książkę dla dorosłych nikomu nie zrobię krzywdy. Natomiast jeżeli wyprodukuję złą książkę dla młodego człowieka, mogę naprawdę wyrządzić sporo szkód. Doszedłem do wniosku, że za mało umiem i odłożyłem projekt na półkę.
Psotnik: To jak doszło do jej ukazania się?
Marcin Szczygielski: Kilka lat później, gdy debiut pisarski miałem już dawno za sobą, Kasia Szantyr-Królikowska z Wydawnictwa Bajka zwróciła się do mnie z propozycją żebym coś w Bajce opublikował. Wtedy pomyślałem, że czas wrócić do opowieści o Majce i powstała „Czarownica piętro niżej”
Psotnik: Czy od razu planowałeś, że to będzie kilka części?
Marcin Szczygielski: Nie, ale chyba przy każdej książce autor się zastanawia, co było dalej. To nie jest tak, że tylko czytelnik jest ciekaw. Książka się spodobała, historia była otwarta, więc powstały kolejne części.
Psotnik: Pierwsza z serii „Czarownica piętro niżej” to Twoja najbardziej osobista książka?
Marcin Szczygielski: Tak, jest w niej najwięcej rzeczy, które wiążą się z moim dzieciństwem. Opisałem wakacje, które jako dzieciak spędzałem w Szczecinie u moich dziadków. Kamienica ciabci i jej ogród – to dokładny opis domu i działki mojej babci. Sposób w jaki ten świat jest odbierany przez Maję jest taki sam, jak sposób w jaki ja wtedy odbierałem tamtą szczecińską rzeczywistość. Pamiętam, że buntowałem się, tak jak moja bohaterka, gdy wyjeżdżałem z Warszawy, przekonany, że czeka mnie miesiąc lub dwa nudy. Ale potem okazywało się, że właśnie u dziadków naprawdę było co robić i te wakacje były wspaniałe.
Psotnik: A bohaterowie serii? Czy oni również są prawdziwymi osobami?
Marcin Szczygielski: Zdecydowanie! Ciabcia to kompilacja różnych postaci, ale przede wszystkim jest to moja babcia, która patrzyła na dziecko jak na partnera. Dokładnie ta sama babcia jest też w Monterowej, bo tak jak ona potrafiła być bardzo wredna i złośliwa. Jej nazwisko jest prawdziwe – jedna z sąsiadek mojej babci tak właśnie się nazywała. Obie prowadziły ze sobą wojnę. Pamiętam taką sytuację, miałem 7 lat, wędrowaliśmy z babcią po schodach i spotkaliśmy Monterową. Nie miała nakrycia głowy i okazało się, że jej włosy mocno się przerzedziły. Moja babcia weszła do mieszkania, usiadła przy stole w kuchni, zamyśliła się i powiedziała: „No ja jej kiedyś powiedziałam: Żebyś ty wyłysiała, ale ja przecież nie mówiłam poważnie!” (śmiech)
Kamienica moich dziadków przy ul. Potulickiej w Szczecinie była bardzo specyficznym domem. Niedużym – wszyscy się doskonale znali. Sąsiadki wchodziły do siebie bez pukania, zaglądały sobie do garnków, przynosiły ciasta, jedzenie, a jak któraś robiła kawę, wołała resztę żeby przyszły. Pani Kawecka też jest prawdziwą postacią. Była wyjątkowo kłótliwa, nikt jej nie lubił i nigdy nie zapraszał. Tylko jej jednej się „nie otwierało”.
Psotnik: Czy będzie kolejna część?
Marcin Szczygielski: Musi być!
Psotnik: Co w niej będzie? Zdradzisz coś?
Marcin Szczygielski: W „Klątwie…” Maja musiała zmierzyć się z legendami warszawskimi. Być może w kolejnej części będą to słowiańskie legendy i pogańskie wierzenia.
Psotnik: Gdyby powstała ekranizacja serii o Mai to którą aktorkę widziałbyś w roli Ciabci?
Marcin Szczygielski: Na pewno chętnie w roli Monterowej zobaczyłbym Zofię Czerwińską. Myślę, że ona genialnie poradziłaby sobie z tą postacią. Ciabcią mogłaby być Danuta Szaflarska. Byłaby świetna, ma w sobie rodzaj ciepłej ironii, która do ciabci doskonale pasuje.
Psotnik: W „Klątwie…” jest trochę elementów które są bardzo współczesne jak hipster czy „słoik”. Czy ta książka będzie aktualna za 20 lat?
Marcin Szczygielski: „Słoiki” są rzeczywiście dość ważne w książce, one się pewnie dość szybko zdezaktualizują, ale jest tam też podana ich definicja, więc dzieciaki będą mogły sprawę zrozumieć. W „Klątwie…” jest sporo zaprzeszłych rzeczy, które nie są znane dzisiejszym dzieciom, na przykład numery telefonów, pod które dzwoniło się, żeby wysłuchać prognozy pogody, posłuchać bajki, lub o coś zapytać. Ktoś siedział po drugiej stronie i czekał aż zadzwonisz, żeby ci coś powiedzieć! Moja warszawska babcia rozwiązywała namiętnie krzyżówki i często dzwoniła do „Informacji różnej”. Miała małe mieszkanie, zabrakło w nim miejsca na 6-cio tomową encyklopedię PWN, więc pani w informacji sprawdzała dla niej hasła. (śmiech). Dla współczesnych dzieci to niepojęte. Być może „słoiki” będą kiedyś funkcjonowały na podobnej zasadzie.
Psotnik: W „Klątwie…” jest taki piękny moment, gdy Maja rozmyśla o swojej mamie, porównuje ją do marmurowego jajka… Czy to jest coś co myślisz o swojej mamie? Czy mama to najważniejsza dla ciebie osoba?
Marcin Szczygielski: Tak. Mama rzeczywiście zawsze dla mnie była opoką, jedynym stałym niezmiennym punktem w moim życiu. Kiedy byłem dzieckiem bardzo dużo się działo – zarówno politycznie w Polsce, ale też w moim życiu. Przeprowadzaliśmy się, to nie zawsze były przyjemne zmiany. Ojciec od nas odszedł, a mama stawała na głowie, żeby zapewnić mi fajne życie. Pracowała na dwa etaty. Przez większość czasu byłem sam, ale nigdy nie czułem się samotny. Nawet gdy jej nie było przy mnie wiedziałem, że ona to robi dla mnie. Czas kiedy była w domu zawsze całkowicie poświęcała mnie. Wiadomo było, że zawsze niedzielę spędzamy wspólnie.
Psotnik: Co robiliście?
Marcin Szczygielski: Mama wymyślała różne rzeczy, żebyśmy mieli co robić. Pamiętam, że przez jakiś czas w każdą niedzielę odwiedzaliśmy pomniki w Warszawie i o każdym z nich zbieraliśmy informacje. To było bardzo ciekawe. Czasem szliśmy do kina i to zawsze były filmy wybrane bardzo starannie przez moja mamę, takie o których później rozmawialiśmy.
Psotnik: W „Klątwie…” Maja rozmyśla o swojej mamie, gdy odkrywa jej przeszłość, jest kompletnie zaskoczona. Podobne wnioski napisałeś w antologii Filipinek. Maja znowu myśli to co ty, prawda?
Marcin Szczygielski: Tak, bo to są dokładnie moje odczucia. Wiedziałem, że moja mama była piosenkarką, że jeździła po świecie, występowała na scenie, ale to wydawało mi się nieprawdopodobne i tak naprawdę uświadomiłem to sobie dopiero, gdy zabrałem się za książkę o Filipinkach. Wtedy przekonałem się, jaka to była wielka historia, jak wyglądała ich niesamowita kariera, ile płyt sprzedały i jakie życie wtedy prowadziły. To było dla mnie bardzo silne, głębokie przeżycie, które spowodowało, że zupełnie inaczej spojrzałem na moja mamę. Uświadomiłem sobie, że to nie jest tak, że moja mama istniała tylko po to, żebym ja się urodził. Gdy byłem dzieciakiem chyba wydawało mi się, że ona wcześniej tylko siedziała i czekała przez te wszystkie swoje lata aż ja w końcu będę.
Psotnik: Czy wszystko, co piszesz, wydajesz czy zdarza ci się pisać do szuflady?
Marcin Szczygielski: Raczej nie piszę do szuflady, nie mogę sobie na to pozwolić, bo utrzymuję się z pisania, a w życiu jest za mało czasu.
Psotnik: Zdarza ci się pisanie książki na zamówienie?
Marcin Szczygielski: Nie, nie umiem tego zrobić. Próbowałem, ale trudno mi zaakceptować ingerencję osób trzecich w mój tekst. Poza tym moi bohaterowie mnie spotykają, poznaję ich i opisuję ich przygody. Nie jestem w stanie ich tak sobie narzucić. Jak natrafię na właściwą postać to ona mnie za sobą prowadzi przez opowieść.
Psotnik: Twoja ukochana książka z dzieciństwa?
Marcin Szczygielski: Och, tych książek jest mnóstwo. Najważniejsze były Muminki. Moja miłość do nich rozpoczęła się gdy miałem 7 lat. Miałem ołtarz Muminków na półce. (śmiech)
Pamiętam, że kiedy się dowiedziałem, że historii Tove Jansson na temat Muminków ukazało się tak naprawdę dużo więcej niż tych dostępnych w Polsce to ja to wtedy odchorowywałem, odczuwałem fizyczny ból, że nie mam do nich dostępu. Ten świat tak głęboko we mnie wniknął, że do dzisiaj, nawet nieświadomie różne rzeczy z Muminków w sobie nadal mam, ze sposobu patrzenia na świat, który Tove Jansson w swoich książkach prezentowała. Odkąd się nauczyłem czytać, właściwie cały czas spędzałem na czytaniu książek.
Psotnik: Podobno wagarowałeś, żeby czytać?
Marcin Szczygielski: Owszem, zdarzało mi się. Umiejętnie symulowałem choroby. Przynajmniej raz w miesiąc wybierałem się do lekarza i wyłudzałem zwolnienie. Gdy już szczęśliwy z tym zwolnieniem wychodziłem z przychodni, biegłem prosto do biblioteki i wypożyczałem 5 książek. Potem po drodze kupowałem dwa kilogramy ziemniaków, kostkę masła i wracałem do domu. Piekłem sobie te ziemniaki w mundurkach, siedziałem na podłodze w kuchni przy piekarniku i czytałem książki czekając, aż ziemniaki będą gotowe, a potem wcinałem je z masłem i czytałem dalej. To dla mnie bardzo dobre wspomnienia.
Psotnik: Piszesz zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych, dla kogo jest Ci łatwiej?
Marcin Szczygielski: Dla dzieci. Cieszę się, że zacząłem od pisania dla dorosłych, bo to mi daje pewną swobodę twórczą i wiem, że mogę do tego w każdej chwili wrócić. Ze świata literatury dla dorosłych przejść do świata literatury dla dzieci jest dużo łatwiej niż odwrotnie. Coś takiego w naszym kraju udało się bardzo niewielu osobom. „Autor literatury dziecięcej” to łatka, niezmywalny stempel na czole, jak plama na dłoni Balladyny, coś co Cię klasyfikuje niemal na wieczność.
Psotnik: Co cenisz w tworzeniu dla dzieci i młodzieży?
Marcin Szczygielski: Zawsze chciałem pisać książki dla młodych czytelników ponieważ głęboko wierzę, że to jest dużo ważniejsza literatura. Jeśli wymyślanie historii, opowiadanie fikcji ma w jakiś sposób wpłynąć na świat, to właśnie tylko literatura dla młodych może to zrobić. Książka dla dorosłego, nawet wybitna, w niewielkim stopniu może na niego wpłynąć. Może mu pewne rzeczy uświadomić, ale raczej nie będzie to trwała zmiana. W przypadku młodego człowieka wszystko, co w siebie wchłania na pierwszym etapie życia, kształtuje go i buduje. Mnie samego w dużej mierze ukształtowały książki, które moja mama bardzo sprytnie, rozsądnie i mądrze mi podsuwała.
Psotnik: Trudno siedząc w Twoim gabinecie nie zauważyć ogromnej kolekcji domków dla lalek. Skąd u Ciebie to zainteresowanie?
Marcin Szczygielski: Miałem nieodparty pociąg do miniaturowych przedmiotów już od dziecka. To, co mi się najbardziej podoba w rzeczach które zbieram, a są to głównie przedmioty z XIX wieku, to rzemiosło. Maleńkie przedmioty są wykonane dokładnie tak jak przedmioty duże. Są lampy do domków dla lalek, które mają trzy, cztery centymetry wysokości, ale są wyposażone w zbiorniczki na naftę, można je zaświecić. Są mebelki wykończone marmurem, mosiądzem, szkłem. Jakość tych rzeczy jest doskonała, a materiały z których zostały wykonane – bardzo szlachetne. Zabawki dla dzieci są najczęściej jednorazowe. Wiadomo, że dziecko zabawkę dostaje, bawi się nią, a potem niszczy i ktoś ją wyrzuca. Rzadko się zdarza, żeby ludzie zabawki zachowywali i pieczołowicie o nie dbali. Te zachowane do naszych czasów, to prawdziwe unikaty. Myślę, że bardzo dużo mówią też o sposobie w jaki się w tamtych czasach żyło.
Psotnik: Wykorzystujesz je w pracy, czy tylko na nie patrzysz?
Marcin Szczygielski: To jest scenografia, która pomaga mi przy pisaniu książek. Dzięki niej mogę bardzo dobrze zwizualizować sobie pomieszczenia, w których się rozgrywa akcja, pomagają mi zorientować się w przestrzeni. Często też stają się inspiracją – przecież w każdym z tych drobiazgów ukrywa się okruch historii czyjegoś dzieciństwa.
Marcin Szczygielski jest autorem następujących książek dla dzieci i młodzieży:
o “Teatrze niewidzialnych dzieci” możecie poczytać tu!
prezentacje książek o Mai, Ciabci i Monterowej na Strefie Psotnika: “Czarownica piętro niżej” “Tuczarnia motyli” “Klątwa dziewiątych urodzin“
Brawo Psotniku, świetny wywiad!!
dzięki 😀 jeśli wywiad świetny to zasługa Marcina Sz!
Fajnie się czytało! Wyobraziłam sobie te pieczone ziemniaki w mundurkach i czytanie pod piekarnikiem :))))
dzięki Justyna 🙂 ja uwielbiam to wspomnienie Marcina Sz, gdy jako 7latek szedł z babcią po schodach i mijali Monterową 😀 haha piękne to jest
super wywiad. Jestem tutaj pierwszy raz, ale Psotnik mnie zachwycił, a w kuchni to po prostu rewelacja! Z pewnością poczytam Marcina Szczygielskiego chociaz jestem sporo po dziesiątce 😉
Marcina książki zachwycają też dorosłych czytelników 🙂 byliśmy na premierze jednej z jego książek i lwia część publiczności to byli pełnoletni ludzie, gorąco polecamy! no i oczywiście cieszymy się, że trafiłaś do Strefy i przypadła Ci do gustu 🙂 zapraszamy!
super 😉 <3
Świetny wywiad i piękne zdjęcia. Domy dla lalek niesamowite! Ach!Też piekłam takie ziemniaki w dzieciństwie! I również pałaszowałam je z masłem 🙂
Fanie tu u Was Psotniku 🙂
🙂 WIELKIE DZIĘKI!
bardzo fajne pytania ,przydały mi się
dziękuję 🙂 Bardzo się cieszę 🙂